Zanim bowiem malutkie nasionka zamienią się w delikatne przylistki (w większości przypadków), zanim kształt pierwszych listków nie ułoży nam się w znany wzór rzodkiewki, marchewki, groszku i fasolki... nie mamy pojęcia, co gdzie posialiśmy.
Oczywiście wszystko jest planowane, przemyślane i zorganizowane.
Dla przykładu:
marchwi nigdy nie wysiewamy w tym samym miejscu, co w ubiegłym roku ( nie przyzwyczajamy nornic do darmowego karmnika, nie dokarmiamy szkodników i chorób, które mogły gdzieś tam w glebie - szkodzące marchewkom, się zagnieździć). Ogórek w innym miejscu, bo może mączniak próbował w ubiegłym roku, a teraz już czeka? Pomidory gdzie indziej, buraki w innym miejscu, bo roślinki lubią się zastępować.
Taki swoisty płodozmian.
Gdzie zatem wysialiśmy marchewkę? Nie pamiętam, ale na pewno nie w środkowej części po lewej stronie, bo tam rosła w ubiegłym roku.
Dlatego nasze kocurki są nieocenione. Jeśli wejdziecie do Wieśniakowskiego ogródka i zobaczycie wyznaczającego początek grządki, wbitego w ziemię kocurka z rzymską IX - to będziecie wiedzieć, że tam rośnie pomidor karłowy "maskotka" do wysiania bezpośrednio w gruncie. Rzymska czternastka to jarmuż fioletowy, rzymska siedemnastka to jarmuż zielony.
I tak dalej...
Zostaną w gruncie do momentu, aż będziemy rozpoznawać wszystkie posiane warzywka. A potem? Potem będziemy na pewno coś nowego siać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz